Ja zepsułam tylko jedną jedyną - tzw. "Polystation", którą dostałam na gwiazdkę 1999. Albo ja natrafiłam na wyjątkowo wytrzymały egzemplarz, albo po prostu te konsole są jakieś pancerne, bo jak na mnie wytrzymała naprawdę długo. Jak nie szło mi w jakiejś grze, to waliłam w nią pięścią, kopałam, raz nawet udało mi się ją zalać (ale to już przez przypadek
). Skończyło się tylko na oderwanej klapce. Niestety, po 3-4 latach chyba już miała dość, bo pewnego dnia po prostu przestała się uruchamiać. Ostatnio odkryłam, że konsola zmartwychwstała, z tym że nie zawsze można na niej polegać, bo czasem się nie uruchamia, albo na ekranie pojawiają się krzaczki i inne takie, ale ogólnie jak się ma do niej cierpliwość, to można sobie pograć. Teraz mam drugą konsolę, tania chińszczyzna, ale działa bez zarzutu
. Tą pierwszą trzymam nadal - na wszelki wypadek.
Moje pady ginęły śmiercią tragiczną, też na wskutek wyżywania się, ale babcia również się do tego przyczyniła (nie miała wyczucia w palcach i przyciski szybko się zużywały). Było ich tyle, że nie sposób wszystkich zliczyć.
Zasilacze spaliłam dokładnie trzy, potem tata skombinował jakiś lepszy i już się nie przepalał.
Pistolet miałam tylko jeden i prawdopodobnie nadal działa, ale niestety nie mogę sobie nim postrzelać, bo gram na telewizorze LCD.