Mi się pod koniec Zeszłego roku Trafiły dwa dobre koncerty.
Pierwszy, to koncert Tides From Nebula, których zresztą widziałem na żywo po raz drugi. Nie to, że zagrali świetnie, wciągająco, precyzyjnie... tego się po nich spodziewałem. Ta ich przestrzenna muzyka tak wciąga, że nawet nie wiem, gdzie mi umknęło 1,5 godziny życia. Bardziej jednak zaskoczył mnie występ supportów, które podobały się chyba nawet bardziej od głównego dania. Materia zagrała świetnie wyćwiczony, skoczny metalcore - nie jestem wielkim fanem słuchania tego gatunku po godzinach, bo poszczególne utwory brzmią dla mnie zbyt podobnie do siebie. W wersji koncertowej jednak te skoczne melodie i rytmy, wsparte ciężkim przesterem i wrzaskiem po prostu 'bujają' i motywują do ruchu, a ci panowie mają doświadczenie w swoim fachu i to po prostu czuć. Najbardziej jednak jednak wymiotła grająca na wejściu Sunnata. Przed koncertem nie sprawdzałem nawet jak grają, żeby nie psuć sobie zaskoczenia. Jednak od początku ich hipnotyzująca, a zarazem ciężka i mroczna muzyka przypominająca azjatyckie mantry wciągnęła mnie w całości. Te brzmienia budzą we mnie jakiś niepokój, a z drugiej strony, na swój sposób wydają się relaksacyjne. Magia. Żeby nie było, od razu po wydarzeniu podskoczyłem do stanowiska i kopiłem ich nową płytkę. Tu mała uwaga - na płycie ich granie wydaje mi się cięższe i bardziej wrzaskliwe tudzież przesterowane, na żywo bardziej klimatyczne i spokojne. Może kwestia tego, że stałem pod samą sceną, naprzeciwko prawej gitary i wokalu, co wpłynęło na odbiór wrażeń z szeroko rozstawionej baterii wzmacniaczy.
Drugi koncert to ponownie Enter Shikari. Tutaj sytuacja odwrotna - supporty było totalnie słabe, co słyszałem też od ludzi stojących obok. Lower Than Atlantis nie zagrało (choroba wokalisty), a Astroid Boys ze swoim rapem dopakowanym prostą ścieżką gitarową w ogóle mnie nie przekonali. Do tego, żeby wypełnić powstałą lukę w rozkładzie, organizatorzy zaoferowali krótki set DJski, składający się z hitów obecnej muzyki tanecznej który sprawił, że nie wiedziałem, czy dotrwam do głównego zespołu czy wyjdę wcześniej. Takie coś na koncercie rockowym to nieporozumienie. Na szczęście zostałem do końca do ES i ich mieszanki rocka, elektroniki i czego tam jeszcze nie serwują Żeby nie było, przed koncertem nie przesłuchałem ich ostatniej płyty, żeby zrobić sobie trochę zaskoczenia i to był dobry wybór. Koncert może nie tak dobry jak ich występ sprzed dwóch lat (patrz mój ostatni post), ale tylko nieznacznie i na pewno jedno z fajniejszych wydarzeń na których w życiu byłem. Z zażaleń tylko dodam, że nie zagrali singlowego Hoodwinker - do tego by się skakało :>
W tym roku szykuje się na nocnego kochanka (Słyszałem wielokrotnie, ale teraz po raz pierwszy będą główną gwiazdą na pełnym koncercie, a nie jako support czy krótki festiwalowy występ) i trasę pożegnalną Rhapsody of Fire.